Graham Masterton to
nie pierwszy autor, który porusza kwestie tajemnic pilnie skrywanych przez
Kościół. Nie mówi jednak o skarbach i górach złotych monet piętrzących się w
podziemiach któregoś z klasztorów. Zahacza on o bardzo istotny, bo współczesny,
problem z którym boryka się Kościół na całym świecie – pedofilię.
Dwóch rybaków znajduje w rzece zwłoki uduszonego księdza, który przed śmiercią został poddany wymyślnym torturom i wykastrowany. Wkrótce w ten sam sposób giną kolejni księża i zakonnicy porwani z diecezji w hrabstwach Cork i Ross. Dochodzenie prowadzi komisarz Maguire, ambitna policjantka. (…) W toku śledztwa odkrywa szokujące fakty na temat ofiar. Przed laty wszyscy byli podejrzewani o molestowanie seksualne dzieci. Odeszli wprawdzie z Kościoła, ale żadnemu oficjalnie nie postawiono zarzutów.
Upadłe Anioły to
pierwsza książka Mastertona z jaką miałam przyjemność się zapoznać. Zaczęłam
dosyć nietypowo, bo od drugiej części serii, co jednak, w najmniejszym stopniu,
nie przeszkodziło mi dać się porwać fabule. Pomimo występujących tutaj
bohaterów z poprzedniej części nie odniosłam wrażenia, że brakuje mi jakichś
istotnych informacji z ich życia, które decydowałyby o niepełnym odbiorze
treści książki.
Sam pomysł na fabułę uważam za ciekawy. Miałam jednak wrażenie,
że ciekawy jest tylko z jednego powodu. Bo dotyczył Kościoła. A ludzie mają
często w sobie taki całkiem dziwaczny zwyczaj fascynowania się problemami i
grzechami tych, którzy przecież ciągle rozprawiają o miłosierdziu i miłości do
bliźniego. Nie odczułam jednak wielkiego efektu WOW na końcu powieści, tak
dobrze znanego nam z książek Cobena, w których mamy ochotę przeczytać posłowie,
bo może jednak autor postanowił ponownie zmylić czytelnika i to tam napisał
imię sprawcy, a nie na ostatniej stronie.
Bohaterowie Upadłych
Aniołów to typowi funkcjonariusze policji, którzy swoją pracę wykonują z
200% oddaniem, a w domu poświęcają się budowaniu rodzinnego ogniska na tyle, na
ile pozwoli im w danym momencie praca. Nikt nie wzbudzi w czytelniku nadmiernej
irytacji, za nikim również nie wskoczy on w ogień. Czytając książkę mamy
obojętny stosunek do postaci przedstawionych przez autora, do nikogo nie
zapałamy większą sympatią. Bohaterowie byli w porządku, ale brakowało im
czegoś. Jakiejś iskry, która stanowiłaby również wzbogacenie utworu.
I chociaż zaraz po lekturze byłam naprawdę zadowolona, tak
gdy trochę ochłonęłam i przemyślałam sobie całość, stwierdziłam, że czuję
niedosyt. Może wszystko to kwestia lekkich niedociągnięć, a ja się czepiam, bo
dopadła mnie kobieca przypadłość i wyżywam się na bogu ducha winnym Grahamie
Mastertonie, ale czytając tę książkę nie spotkało mnie ani wielkie
rozczarowanie, ani wielki zachwyt. Był to naprawdę dobry kryminał, jednak nie
wychylający się ponad przeciętną. Nie zmniejszyło to jednak mojej chęci do
sięgnięcia po poprzednią część serii. Kieruje mną nie tylko ciekawość, ale
również powiedzenie, że dobrych książek nigdy za wiele, a ta…(choć fajerwerków
nie było!) do dobrych z pewnością należy. :)
Czytałam kiedys Mastertona, w sumie teraz jestem w czwartej technikum, a w pierwszej gimnazjum czytałam Mastertona, trocchę czasu minęło, a czuję wielką ochotę na coś tego autora. I dzięki Tobie będę polowac na ten egzemplarz. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie w wolnej chwili. ;)
Nie znam jeszcze tego autora, ale może kiedyś sięgnę po książki jego autorstwa. Ostatnio coraz częściej sięgam po kryminały, z czego jestem dumna, bo kiedyś raczej stroniłam od książek tego gatunku :)
OdpowiedzUsuńZnam Mastertona tylko z horrorów i jednego thrillera, który czytałam tak dawno temu, że już nie pamiętam za bardzo. I jakoś wolę pozostać przy klimatach właśnie horrorów, bo ten autor z nimi najbardziej mi się kojarzy. Od kryminałów są inni. :P
OdpowiedzUsuń