Na granicy zmysłów


Przemysław Kossakowski zabiera czytelnika w podróż po Polsce, Ukrainie oraz Rosji. W podróż  wyjątkową, bo doświadczyć na własnej skórze znachorskich praktyk nie udaje się każdemu tak z dnia na dzień. W trakcie podróży reporter zadaje pytania, na które odpowiedzi poszukuje niemal każdy z nas. Czy uda mu się je odnaleźć podróżując między Europą i Azją?

„Nie jestem fanką reportaży.” – dokładnie to miałam w głowie rozsiadając się na kanapie w pokoju z książką Na granicy zmysłów w rękach. W sumie, to z czystym sercem mogę przyznać, że ich nie lubię. Bardzo rzadko natrafię na odpowiednio ciekawy temat, który przykuje moją uwagę. Preferuje powieści. Jedna historia pozwala mi wczuć się w klimat, wtedy odpoczywam. Jako umiarkowany przeciwnik reportaży sięgnęłam jednak po książkę Przemka Kossakowskiego z kilku powodów. Oto i one:

1.   Temat niekonwencjonalnych sposobów leczenia, szeptunek, znachorów, szamanów jest ciekawy. Nie okłamujmy się. To fajna zabawa. Tak na pierwszy rzut oka.

2.   Reporter w swoich poszukiwaniach dotarł aż na Ukrainę i do Rosji. Nie mogłam tego zbagatelizować. Rdzenne ludy zamieszkujące Syberię i ich wierzenia to temat rzeka.

3.   Liczyłam, że pokonam dystans jaki powstał między moją osobą, a reportażami.

Nie mogę powiedzieć, że  się zawiodłam. Reportaże w większości mi się podobały. Napisane zostały w bardzo przyjazny dla czytelnika sposób. Czułam się trochę jakbym siedziała sobie w kawiarni z Panem Przemysławem i gawędziła o tym jak to miał pić ten mocz, ale jednak coś nie pykło. Luźny sposób wypowiedzi autora sprawia, że dystans między nim, a czytelnikiem praktycznie nie istnieje. 
Człowiek bardzo często reaguje śmiechem, kiedy czegoś nie rozumie. Intensywność śmiechu wzrasta proporcjonalnie do braku zrozumienia. W tej sytuacji mamy taki poziom braku zrozumienia, że, no cóż... może jednak powinienem rozważyć utratę przytomności.
Ogromnym plusem był dla mnie humor, którym okraszona została większość reportaży. Kossakowski posiada jednak tendencje do prowadzenia gry z czytelnikiem. Momentami reporter balansuje między żartem, ironią, a powagą i naprawdę ciężko jest wyznaczyć granicę między nimi. A przecież jak by nie patrzeć Na granicy zmysłów to książka, która porusza tematy bardzo kontrowersyjne. Takie, o których mówić czytelnik nie chce, nie ma ochoty, są one na tyle niewygodne, że lepiej je przemilczeć, odłożyć na bok, na inny dzień, miesiąc , a nawet rok. Ludzie boją się myśleć, a co dopiero mówić i dyskutować o śmierci, duchach, klątwach i opętaniu. Takie tematy do dziś są zmorą polskiego (i nie tylko) społeczeństwa. Czasami czytelnik może odnieść wrażenie, że humor, którym posłużył się reporter nie pasuje do poruszanych przez niego spraw. Moim zdaniem równowaga między delikatnym humorem, który ubarwia opowieść, a kpiną i prześmiewczym, momentami bluźnierczym tonem nie została przekroczona. Co więcej! Humor Pana Przemysława pomaga czytelnikowi nie traktować wszystkiego ze śmiertelną powagą. Owszem, zasiewa małe ziarno refleksji u odbiorcy co potwierdza, że swoje zadanie Pan Przemysław wykonał dobrze.
Sądzę, że dobrze nie mieć zbyt wielu oczekiwań, wyobrażeń. Życie zawsze się z nimi rozmija, a my nie jesteśmy w stanie tego zaakceptować. Nie wiedzieć skąd, jest w człowieku roszczenie, że musi być tak, jak on chce. Kiedy jest inaczej, traktuje to jako zawód, nawet jeżeli to, co się wydarzyło, jest lepsze niż to, co zaprojektował. Oczekiwania. Oczekiwania i roszczenia.

Na granicy zmysłów to pewnego rodzaju katalog usług, który Kossakowski nam podarował. Zawiera on opis, mniej lub bardziej skutecznych, niekonwencjonalnych sposób leczenia, którymi posługują się znachorzy. Usługi w większości zostały przetestowane na własnej skórze reportera. Jeśli jesteście ciekawi, które z nich poskutkowały i czy w ogóle gra była warta przysłowiowej świeczki sięgnijcie po tę książkę. Gorąco polecam!

Unknown

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz