Dziewczyna w walizce



Dziewczyna w walizce. Tytuł, który zawsze podczas wymawiania magicznym sposobem przeistacza mi się w Dziewczynę z pociągu.  Przypadek? Nie sądzę. Zarówno jedna jak i druga książka nie była czymś wyjątkowym. Zdecydowałam, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie napisać o niej kilka słów dopiero po kilku dniach. Miałam ogromną nadzieję, że moje wzburzenie i niesmak jakoś osłabną. Myślałam, że może po chwili zastanowienia znajdę w tej książce jakieś drugie dno. Niestety. Nadzieja matką głupich. Przekonajmy się więc: dlaczego?

Głównym bohaterem jest Teo Avelar, student medycyny oraz typowy samotnik. Unika kontaktu z ludźmi i najlepiej czuje się sam w swoim towarzystwie (dobrze jest czasem porozmawiać z kimś inteligentnym, prawda?) Jego życie zmienia się diametralnie kiedy pewnego dnia poznaje Clarice. Bardzo szybko zauroczenie przeistacza się w chorą obsesję, która kończy się wpakowaniem biednej dziewczyny do walizki i wywiezieniem do pobliskiej miejscowości w celu bliższego poznania się. Pamiętajmy, że chłopak to wszystko robił wyłącznie dla dobra dziewczyny.
Dodając Dziewczynę w walizce do swojej półki na Legimi nie wiedziałam, że powinnam traktować tytuł aż tak dosłownie. Dodatkowo z jednego skromnego zdania zacytowanego i umieszczonego nad tytułem wywnioskowałam, że książka powinna mnie zaszokować. I to nie tak jakoś po prostu. Ona powinna wprawić mnie dosłownie w osłupienie!  Lub też (co gorsza!)  miałam miotać się po pokoju nie mogąc wyjść z podziwiu dla geniszu autora i stworzonej przez niego fabuły.

 To może po kolei:

BOHATEROWIE:  Teo Avelara.  Miałam ochotę go własnoręcznie udusić już po kilku stronach. Naprawdę rarytasem jest, aby jakikolwiek bohater tak bardzo działał mi na nerwy. Z każdym kolejnym zdaniem wypowiadanym przez niego emanowała ode mnie czysta chęć mordu. Sposób w jaki się zachowywał, prawdopodobnie dobrze oddawał człowieka psychicznie chorego, który ma niezdrową obsesję na punkcie drugiego człowieka, ale on wyjątkowo dawał mi w kość. Jego oblubienicę Clarice obdarzyłam większą sympatią. Myślę jednak, że był to jakiś podświadomy odruch, który bardziej opierał się na litości i współczuciu niż rzeczywistym polubieniu bohaterki za jej cechy charakteru. Jej samopoczucie i sposób odnoszenia się do Tea zmieniał się z minuty na minutę. Jej niestałość i brak zdecydowania również nie były dla mnie cechami na plus.

FABUŁA: Jedyne czego nie można zarzucić tej książce to braku zwrotów akcji. Jest ich tak dużo i są tak gęsto usiane, że w połowie książki miałam już dość. Było mi niedobrze jak po długiej przejażdżce rollercosterem. W bardzo wielu miejscach przedobrzone. Autor chciał zaskoczyć czytelnika na śmierć, niestety dla mnie zrobiło się to już nudne i za którymś już razem z kolei, po 21 zwrocie akcji, w mojej głowie rozległo się ciche westchnienie i głos: oh come on…
Ponadto chciałam również wspomnieć, że autor starał się, oczywiście w wiadomym celu zaszokowania czytelnika, wplatać naturalistyczne opisy do całości fabuły. Kolejny raz chciano, aby czytającemu zęby powypadały i żeby musiał je zbierać. Na szczęście zachowałam w całości moje uzębienie, aczkolwiek niesmak i wstręt wciąż pozostał.


Przykro mi, że całość recenzji aż ocieka sarkazmem, ale pisząc o tej książce nie mogłam ubrać tego w inny sposób. Przykro mi również, że rozpoczynając ją miałam nadzieję na prawdziwe COŚ. Widziałam przecież wiele pochlebnych uwag na temat tej książki. U mnie niestety SZOK, zmienił się w KOSZa, którego chwilowo daję autorowi. 



Unknown

    6 komentarzy:

    1. Są książki do których po prostu nie wraca...
      Pozdrawiam
      http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
      https://plus.google.com/u/0/100171142089665156203

      OdpowiedzUsuń
    2. Kurczę, a miałam ochotę na tę pozycję! Aczkolwiek świetna recenzja, dawno już nie widziałam u nikogo recenzji słabej książki z takim wysmakowanym poczuciem humoru - natychmiast zniechęciłam się i z pewnością już nie sięgnę po tę powieść.
      Pozdrawiam i zapraszam na recenzję "Nowicjuszki" Trudi Canavan! pattbooks.blogspot.com

      OdpowiedzUsuń
    3. Ajaj! A miało być tak pięknie! Dochodzę do wniosku, że daję okładkom sobą manipulować. ;)
      Pozdrawiam,
      Kania Frania
      www.kaniafrania.blogspot.com

      OdpowiedzUsuń
    4. Tak to czasami bywa. ^^ Okładka stanowi jedyny autut książki.

      OdpowiedzUsuń
    5. Naturalistyczne opisy akurat są w moim guście, ale już te ciągłe zwroty akcji nie bardzo. Lubię, jak w książce sporo się dzieje, ale żeby aż tak...? xD Mimo wszystko jestem ciekawa tej książki, może kiedyś ją przeczytam. :>

      OdpowiedzUsuń